Aktualności
20.01.2022

"W skandynawskiej mentalności jest coś, co mnie pociąga i jest mi bliskie" - rozmowa z graficzką Ulą Pągowską

Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich wyróżnia się na polskim rynku wydawniczym nie tylko intrygującą treścią, ale i oryginalną szatą graficzną. Odpowiada za nią niezastąpiona Ula Pągowska – graficzka domowa, która zarówno czyta, jak i projektuje. Udało nam się namówić Ulę, zazwyczaj skrytą za okładkami książek, na rozmowę o projektowaniu. Rozmowę przeprowadziła Katarzyna Kończal 

 

Katarzyna Kończal: Jak zaczęła się Twoja przygoda z projektowaniem okładek do książek?

Ula Pągowska: W dzieciństwie kredki i książki były moimi ulubionymi zabawkami. Najpierw czytałam te podsuwane przez rodziców. Potem te, które sama wybierałam. Pamiętam, że w podstawówce moi rodzice byli tak zaniepokojeni tym, ile czasu spędzam na tych samotniczych aktywnościach, że zaczęli mi ograniczać czas na czytanie. Chcieli mnie tym zmotywować do spędzania większej ilości czasu na zabawie z innymi, prawdziwymi dziećmi, a nie tymi książkowymi. W efekcie zaprzyjaźniłam się z dziewczynką, która czytała podobne książki co ja, więc mogłyśmy się nimi wymieniać.

Już wtedy wiedziałam, że gdy będę duża, to będę studiować na Akademii Sztuk Pięknych. Byłam tego tak pewna, że zdawałam tylko tam. Nie miałam planu B. Za to miałam więcej szczęścia niż rozumu. Dostałam się za pierwszym podejściem. Na Akademii jest taki system, że przez pierwsze dwa lata studenci mają zajęcia z rysunku, malarstwa, grafiki warsztatowej, rzeźby, fotografii, liternictwa itp. Dopiero po dwóch latach mają podjąć decyzję, w czym chcą się specjalizować. Do studiów podchodziłam dość niefrasobliwie. O tym, że coś trzeba wybrać, dowiedziałam się pierwszego października, na trzecim roku. Wcześniej zupełnie sobie tym nie zawracałam głowy. Zawsze wydawało mi się, że najbliżej mi do grafiki warsztatowej. Gdy dostałam do ręki listę specjalizacji i zobaczyłam na niej Pracownię Projektowania Książki, to poczułam się, jakbym nagle ułożyła puzzle. Czyli mogę połączyć ze sobą moje największe przyjemności?! Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślałam.

Sudia skończyłam dość wcześnie. Byłam najmłodsza na roku i nie czułam się jeszcze gotowa na to, by iść do „poważnej” pracy. Przez kilka lat malowałam, projektowałam dla mniej lub bardziej znajomych osób jakieś logotypy, ulotki etc. Przypadek sprawił, że wylądowałam w studiu graficznym. Miałam być tylko w ramach zastępstwa, zostałam na kilka lat. Pracując, nauczyłam się więcej niż podczas studiów. Zarówno o samym projektowaniu, jak i o współpracy z klientem. Tego na studiach nikt nie uczy. Praca pokazała mi, jak wiele możliwości jest w tym zawodzie. I uzmysłowiła, co daje mi największą przyjemność. Gdy poczułam, że z pracy w firmie wyciągnęłam wszystko, co mogłam, zdecydowałam się na odejście i zostanie graficzką domową. Od tego czasu zajmuję się tylko i wyłącznie książkami.

A jak to się stało, że zaczęłaś projektować okładki do Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich?

Na początku rozsyłałam swoje portfolio, z propozycją współpracy, do różnych wydawnictw. Po jakimś czasie role się odwróciły i wydawnictwa zaczęły pisać do mnie. Któregoś dnia dostałam maila od Moniki Długiej, która właśnie rozkręcała wydawnictwo Czwarta Strona, z propozycją zaokładkowania książki, która była mi bliska. Byłam zadowolona z tej współpracy. Wydawnictwo chyba też, bo później propozycje zaczęło mi składać coraz częściej. Jedną z nich było „odświeżenie” Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich. Na początku chodziło o zaprojektowanie samego layoutu serii – logo, jego umiejscowienia, typografia etc. Pomysł był taki, by każdą okładkę projektował inny grafik. Z tego, co pamiętam – okładki mieli projektować studenci Akademii Sztuk Pięknych. To miały być zarówno zdjęcia, jak i obrazy. Ja miałam zrobić „ramę” dla ich okładek. Zaprojektowałam kilka linii i wysłałam do wydawnictwa. Z tego została wybrana jedna. Do drobnych poprawek. Niby fajnie, ale czułam, że ani ja, ani wydawnictwo nie jesteśmy tak do końca przekonani, że to jest TO. Gryzło mnie to okrutnie. Od początku bardzo mi na tej serii zależało. Nie chciałam, by przez lata wychodziła w takiej „letniej” wersji. Więc doszlifowałam projekt, który został wybrany, ale oprócz niego zaprojektowałam nową linię. Zupełnie oderwaną od tego, co z WP ustaliliśmy. Z założeniem, że okładki będą trochę nawiązywać do skandynawskiej estetyki i że będę robić je sama. To dawało mi pewność, że będą one spójne i że będę mieć na nie większy wpływ. A na tym bardzo mi zależało. Okazało się, że warto było zaryzykować z taką koncepcją. Cały ten proces – od pierwszego maila do pierwszej książki trwał chyba rok.

 

Jakie jest Twoje nastawienie do Skandynawii?

Jako dziecko zaczytywałam się książkami z Północy. Pippi Langstrum, Ronja, Muminki czy dzieci z Bullerbyn towarzyszyli mi w codziennych zabawach. Byłam córką zbójnika, bałam się Buki, a z Włóczykijem siedziałam przy ognisku. Potem przeszłam do zafascynowania tamtejszą fauną i florą. Następnie kinematografią, designem. W skandynawskiej mentalności jest coś, co mnie pociąga i jest mi bliskie. Więc gdy dostałam propozycję, by zająć się stworzeniem serii, to czułam, że wygrałam los na loterii.

Czy okładki starej Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich były dla Ciebie swoistą trampoliną, czy chciałaś się od nich odciąć, serwując zupełnie nową jakość?  

Przymierzając się do zaprojektowania nowej szaty graficznej serii, przeglądałam jej poprzednie wydania. I choć uważam je za bardzo wdzięczne, to wydaje mi się, że dzisiaj mogłyby zginąć na księgarskich półkach lub wylądować nie tam, gdzie ich miejsce. Wydawnictwo Poznańskie od początku zaznaczało, że nowa seria ma być wyrazista oraz mieć coś starego, ale i nowego. Tak jak wspomniałam – na początku miałam zająć się tylko logotypem i ogólnym rozmieszczeniem elementów. Okładki miały być projektowane przez różnych grafików. Więc w projektach markowałam je różnymi obrazami czy zdjęciami. Ale to nie wyglądało dobrze. Gdy stwierdziłam, że zaryzykuję i pokażę mój własny pomysł na całość, to uznałam, że jako nawiązanie do klasyki wystarczy samo logo – statek, ale w trochę nowocześniejszej formie. A resztę okładki postanowiłam zapełniać „patternami”, które luźno nawiązywałyby do skandynawskich wzorów.

Co najbardziej podobało Ci się w okładkach starej Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich? 

Ich malarskość. To była stara szkoła, bardzo wdzięczna. Dzisiaj chyba bardziej sugerowałaby książki dla młodszego odbiorcy, ale wtedy wpisywała się w stylistykę epoki. I na pewno była jedną z atrakcyjniejszych serii.

Która z okładek zaprojektowanych przez Ciebie jest Twoją ulubioną i dlaczego?  

Moja ulubiona okładka nie została wydana. Wydawnictwom daję kilka okładek do wyboru. Moi faworyci zazwyczaj nie bywają wybierani. Uważam, że moje „portfolio okładek odrzuconych” jest zdecydowanie ciekawsze od tego oficjalnego.

Zawód grafika, szczególnie twórcy okładek książkowych, fascynuje czytelników. Możesz zdradzić, jak wygląda proces tworzenia okładki do książki od A do Z?  

Moją pracę podzieliłabym na kilka etapów. Pierwszy to ten, gdy dostaję propozycję zokładkowania książki. Mam to szczęście, że większość propozycji dotyczy interesujących mnie zagadnień. A nawet jeśli temat jest mi obcy, to tym lepiej. Dowiem się czegoś nowego. Jedyne, co mnie ogranicza, to czas. Niestety zazwyczaj jest go za mało. Więc kluczową dla mnie informacją jest uzgodnienie terminów. Gdy ten etap jest już ogarnięty, to przechodzę do etapu drugiego – przegryzam się z tematem. Jeśli tekst książki dostałam, to go czytam. Jeśli go nie ma, to posiłkuję się wytycznymi przesłanymi przez wydawnictwo, streszczeniami etc. Tu bardzo ważną rolę odgrywa osoba prowadząca książkę – redaktor. Od tego, co mi o książce napisze, może zależeć to, co o książce wiem. Bardzo ważne jest, by informacje, które od niego czy od niej otrzymam, mnie nie zamknęły, ale dodały skrzydeł. By to było szerokie. Jeśli mam zokładkować książkę zagraniczną, to w internecie szukam recenzji lub opinii czytelników. Zazwyczaj dość szybko mam pomysł na okładkę. Gdy już ją zobaczę w głowie, to przychodzi etap trzeci – przełożenie z głowy na „papier” (czyt. na monitor komputera). Etap zdecydowanie najdłuższy. Zdarza mi się zaczynać 8-10 projektów. Ale w trakcie widzę, że coś, co dobrze wyglądało w głowie, wcale nie jest takie atrakcyjne na papierze. Więc po jakimś czasie decyduję się na doszlifowanie kilku propozycji. I gdy czuję, że są gotowe, to wysyłam do wydawnictwa. No i tu piłeczka jest po drugiej stronie. Jeśli wśród propozycji, które dałam, jest TA jedna jedyna, to sprawa jest prosta. Do niej dorabiam grzbiet, plecy, wyklejkę i strony tytułowe. Jeśli jej nie ma, to zabawa zaczyna się od początku.

Czy czytasz książki przed stworzeniem okładki, czy raczej posiłkujesz się informacjami od wydawcy?  

Niestety rzadko mam możliwość przeczytania książki przed przystąpieniem do pracy. Gdy wydawnictwo składa mi propozycję zokładkowania książki, to zazwyczaj jest jeszcze nieskończona, niezredagowana lub nieprzetłumaczona. Zdarzało mi się robić okładki do książek, które miały tylko spis treści. Nie polecam takiej kolejności.

Czy masz swoją faworytkę w Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich?  

Zdecydowanie Roy Jacobsen. Podoba mi się surowość zarówno języka, jak i świata przedstawionego. Niby jest powściągliwy, a jednak buzuje ogromną siłą – emocji czy natury. Zachwyca mnie, jak bardzo uruchamia mi wyobraźnię. Coraz rzadziej trafiam na takie teksty. Liczę się z tym, że to w ogromnej mierze zasługa przekładu. Więc chylę czoła przed panią Iwoną Zimnicką. Informacja, że Jacobsen swoją trylogię uzupełnił o czwartą część, zrobiła mi dzień!

 

Co robisz, kiedy dopada Cię sławetna niemoc twórcza?  

Nie mam jednej sprawdzonej metody. Przeciwdziałam w zależności od tego, przy jakim tytule niemoc mnie dopadnie, o jakiej porze dnia, roku czy obłożenia pracą. Najlepiej sprawdza mi się zajęcie pracami „brudnymi” jak pranie ręczne czy umycie naczyń. Mam tendencję do brania się za zmywanie dopiero, gdy naczynia nie mieszczą się w zlewie. Więc umycie wszystkiego potrafi zabrać nawet godzinę. I potrafi odświeżyć nie tylko naczynia, ale i głowę. Ale czasem, jeśli taka niemoc dotyczy jednego konkretnego tytułu, a gonią mnie terminy innych publikacji, to… po prostu zmieniam tytuł, nad którym pracuję.

Co jest ulubioną częścią Twojej pracy jako graficzki?  

Trudno mi powiedzieć, co jest ulubioną częścią mojej pracy. Bardzo lubię każdy jej etap. Zdarza się, że gdy dostaję propozycję zokładkowania książki, to sam tytuł lub nazwisko autora podnosi mi tętno czy budzi motyle w brzuchu. Nie raz i nie dwa propozycja tak mnie ucieszyła, że musiałam wstać, by podskoczyć z radości. Więc – etap początkowy daje mi dużo radości. Etap drugi – czyli szukanie pomysłu, ma inne tempo i temperaturę. Lubię ten moment, gdy to, co z głowy przekładam na papier, zaczyna „wyglądać”. Gdy czuję, że złapałam to coś. Bardzo fajnie jest również, gdy po wysłaniu wydawnictwu kilku propozycji, dostaję zwrotkę – „wszystkie super, nie wiemy, co wybrać”. Albo gdy jakiś projekt jest wybierany bez zastrzeżeń i poprawek. O! Właśnie – o tym, co lubię w mojej pracy, mogę mówić godzinami. Gdybym miała jednak wymienić coś, czego nie lubię, to powiem krótko – poprawki.

Jak dokończyłabyś zdanie: Grafikowi nie wolno…  

…przeszkadzać.

Czy masz autorytety w obszarze projektowania okładek? Czyje prace fascynują Cię najbardziej?  

Nie mam autorytetów w tej dziedzinie. Mam raczej słabość do pewnych rozwiązań czy myków. A u projektantów cenię to, że nie trzymają się jednej drogi. Mam też bardzo słabą pamięć do nazwisk, więc niestety nie umiem połączyć projektów z ich autorami.

Jak oceniasz okładki, które powstają obecnie na polskim rynku wydawniczym?

Wiem, że to banalne porównanie, ale gdy wchodzę do księgarni, to naprawdę czuję się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Często chodzę tylko i wyłącznie po to, by pooglądać, pomacać, przekartkować. Kiedyś od razu szłam do półek z wydaniami zagranicznymi. Dzisiaj przejście przez półki z polskimi publikacjami zajmuje mi tyle czasu, że do tych zagranicznych już nie docieram. Od kilku lat coraz częściej słyszymy, że w rodzimej ilustracji czy projektowaniu mamy złoty czas. W pełni się z tym zgadzam. Mam to szczęście, że to wykluwało się na moich oczach. Pamiętam pierwsze publikacje Dwóch Sióstr, Wytwórni czy Muchomora. Te wydawnictwa (co dla mnie nie bez znaczenia) kobiecymi rękami podniosły poprzeczkę książkom dla dzieci. To zbiegło się w czasie z tym, co zadziało się w książkach dla dorosłych. Okładki przyciągały oko już nie tylko nazwiskiem autora, ale również tym, jak ono zostało zaprojektowane. Za tym poszła też większa dbałość o środek. O skład, papier. Teraz zdarza mi się książki kupować dla ich wyglądu, a nie tylko dla treści.

Na koniec możemy pomarzyć: Twoje największe okładkowe marzenie, czyli do jakiej książki chciałabyś zaprojektować okładkę?  

Do pracy habilitacyjnej mojej przyjaciółki. Mocno trzymam kciuki za to, że swoją habilitację obroni, a następnie wyda. Książki naukowe zazwyczaj nie mają zbyt atrakcyjnych okładek. Miałabym ogromną satysfakcję, gdyby jej książka, z moją okładką, stanęła na półce bestsellerów empiku.

 

 

Bestsellery