Aktualności
Przeczytaj przedpremierowy fragment najnowszej książki Jesmyn Ward
16.02.2020

Przeczytaj przedpremierowy fragment najnowszej książki Jesmyn Ward "Zbieranie kości"!

Jesmyn Ward „Zbieranie kości”
Przełożył Jędrzej Polak 

Choć półciężarówka Taty stała na wprost drzwi wejściowych, Junior i tak trafił mnie butelką po bimbrze w go- leń, ale najpierw spojrzałam na Manny’ego. Trzymał piłkę jak jajko samymi opuszkami palców – według Randalla właśnie tak chwytają najlepsi koszykarze. Manny umie kozłować na kamieniach. Widziałam go w parku na kamienistej łasze piasku w rogu boiska do koszykówki – jego i Randalla – kozłowali i przechodzili do obrony, kozłowali i znów przechodzili do obrony. Piłka odbijała się rykoszetem od kamieni między ich nogami jak na gumce przyczepionej do paletki, ale obaj są tak dobrzy, że wcale im to nie przeszkadzało i odbierali piłkę niemal za każdym razem, żeby znów kozłować. Musieli się przewrócić, żeby stracić wenę: potknąć o szare kamie- nie albo poślizgnąć na muszlach. Manny ściskał piłkę tak czule, jak rasowego szczeniaka pitbulla. Chciałabym, żeby tak mnie dotykał.
– Hej, Manny – pisnęłam astmatycznie.
Czułam, że parzy mnie szyja – parzy bardziej od słońca. Manny kiwnął głową i zakręcił piłkę na palcu wskazującym.
– Co się dzieje?
– Przyszłaś w samą porę – stwierdził Tata. – Pomóż bratu z tymi flaszkami.
– Nie wejdę pod dom – odpowiedziałam, przełykając słowa.
– Nie chcę, żebyś je wyjmowała. Chcę, żebyś je wy- płukała.
Ze skrzyni półciężarówki zdjął pordzewiałą od nie- używania piłę.
– Wiem, że mamy gdzieś sklejkę.
Chwyciłam dwie najbliżej leżące butle i zaniosłam je pod kran. Odkręciłam kurek, a wylewająca się woda była gorąca jak wrzątek. W jednej z flaszek osiadło błoto, które jakoś dostało się do środka, więc nalałam do niej wody do pełna i potrząsnęłam nią mocno, żeby ją umyć. Manny i Randall gwizdali na siebie, grali w kosza. Przy- szli inni: Duży Henry i Markiz. Byłam zdziwiona, że schodzą się z miasta, że nie siedzieli w szopie ze Skeetem albo w rozpadającej się chatce Mamci Lizbeth. Chatka była jedynym, oprócz naszego, wzniesionym na prze- cince domem i należała do mamy mojej Mamy. Chłopcy zawsze znajdowali jakieś miejsce do spania, kiedy byli zbyt pijani albo naćpani, żeby wracać do miasta, albo kiedy zwyczajnie nic im się nie chciało. Kładli się na tylnych kanapach złomowanych wozów, w starym kam- perze kupionym tanio przez tatę od jakiegoś gościa na stacji benzynowej w Germaine – kamper dojechał tylko na nasz podjazd i stał przed werandą z przodu domu; werandą osłoniętą przez Tatę na polecenie Mamy siatką, kiedy byliśmy mali. Chłopcy nie przeszkadzali Tacie i po jakimś czasie w Gliniance robiło się dziwnie pusto, kiedy do nas nie zaglądali – tak pusto jak w akwarium bez wody i rybek, ale za to z kamieniami i sztucznymi koralami. Widziałam kiedyś takie akwarium w salonie Dużego Henry’ego.
– Co tam, kuzynie? – zapytał Markiz.
– Zastanawiałem się, co porabiacie. W Gliniance ja- koś was nie ma – odpowiedział Randall.
Woda w butli, którą trzymałam pod kranem, zrobiła się różowa. Wylewając ją, zakołysałam się na piętach, próbując nie zerkać na Manny’ego, ale bez powodzenia. Manny na mnie nie patrzył, ściskał rękę Markiza, a jego szerokie, krótkie paluchy zamknęły szczupłą brązową dłoń ziomka, tak że całkiem zniknęła. Odstawiłam czystą butlę, podniosłam następną i zaczęłam wszystko od nowa. Włosy układały mi się na szyi jak kapy, które Mama kiedyś szydełkowała; przykrywamy się nimi zimą, żeby nam było ciepło, a rano budzimy się pod nimi spoceni. U moich stóp ląduje plastikowa butelka z płynem do mycia naczyń, spryskuje mi błotem łydki.
– Mają być naprawdę czyste – woła Tata i odchodzi z młotkiem w ręku.
Od płynu mam śliskie dłonie. Piana przykrywa błoto. Junior już skończył poszukiwania flaszek pod domem i usiadł obok mnie, bawiąc się bańkami.
– Manny przyszedł tu tak wcześnie tylko dlatego, że chciał uciec od Shaliyah.
Markiz odebrał im piłkę. Był mniejszy od Skeeta, ale niemal równie szybki, więc kozłował prawie pod sam wy- strzępiony kosz. Duży Henry puścił oko do Manny’ego i roześmiał się. Manny ma gładką twarz i mówi całym ciałem: jego mięśnie trajkoczą jak kurczęta. Rozłożył nad Markizem ręce, nie pozwalając mu na oddanie rzutu, a Randall klasnął w dłonie na krawędzi służącego za boisko klepiska, czekając, aż Manny odbierze i poda mu piłkę. Duży Henry popychał go barkiem i blokował. Jest niemal wzrostu Randalla, ale znacznie szerszy w ramio- nach, porusza się i kręci z wdziękiem jak bączek. Teraz grali naprawdę.
Trzask butelki, którą potrząsałam, zabrzmiał jak od- głos drobnych monet przerzucanych w dłoni. Butelka rozbiła się na drobne kawałki, a jeden z nich przeciął mi dłoń. Upuściłam szkło na ziemię.
– Rusz się, Junior – rzuciłam.
Dłonie, wcześniej różowe od wewnątrz, pokryła czerwień. Zwłaszcza lewą.
– Krwawię! – szepnęłam.
Nie krzyczałam, chciałam, żeby Manny na mnie spojrzał, ale nie jak na żałosną histeryczkę. Nie chciałam, żeby się nade mną litował, bo nie umiem znieść bólu tak mężnie jak chłopcy. Randall przejął podanie z kozła od Manny’ego i podszedł do mnie; uklękłam i włożyłam lewą dłoń pod kran, szkarłatna wstążka zamieniała się w błoto u moich stóp. Rzucił piłkę przez głowę. Rana miała wielkość dwudziestopięciocentówki i krwawiła bez przerwy, choć niezbyt mocno.
– Pokaż.
Naciskał kciukiem wokół pulsującego krwią skaleczenia. Zrobiło mi się niedobrze.
– Musisz wyciskać, aż przestanie krwawić.
Przyłożył mój kciuk, który wciąż trzymałam w szyjce butelki, na ranę.
– Naciskaj – polecił. – Ja mam brudne ręce. Naciskaj, aż przestanie boleć.
To samo zawsze powtarzała nam Mama, kiedy przy- biegaliśmy do niej ze skaleczeniem albo zadrapaniem. Naciskała i dmuchała na rany, z którymi przybiegaliśmy, polewała je najpierw spirytusem, a kiedy przestawała dmuchać, już nic nas nie bolało. „No proszę! Widzisz! Jakby nic się nie stało”.
Manny wymieniał z Markizem bardzo szybkie podania, a piłka bębniła jak oszalała o klepisko. Rzucił okiem na klęczącego nade mną Randalla, a policzki zarumieniły mu się mocniej niż zazwyczaj, ale nie przestawał syczeć, co robi zawsze, grając w kosza, więc domyśliłam się, że jest podniecony, ale nie mną. „Naciskaj… aż przestanie boleć”. Przewracały mi się flaki. Randall nacisnął jeszcze raz i wstał, a kształt jego ust nie przypominał już ust Ma- my. Przypominał ją tylko wtedy, kiedy mnie pouczał. Manny odwrócił głowę.

Bestsellery