Każdy, kto chodzi do psychiatry, powinien sobie zbadać głowę.
Samuel Goldwyn
Kilka lat temu pewien bardzo znany człowiek – nazwijmy go pan Conway – niechętnie przyprowadził do mnie swoją dwudziestodwuletnią córkę. Elena, studentka Yale, wzięła urlop z powodu tajemniczego pogorszenia się jej wyników w nauce. Pani Conway przytaknęła mężowi i dodała, że kryzys Eleny wynikał „z braku motywacji i z niskiej samooceny”.
Reagując na rzekome trudności córki, Conwayowie wynajęli całą rzeszę ekspertów od motywacji, trenerów życiowych i korepetytorów. Mimo wszystkich kosztownych doradców jej postępowanie się nie poprawiło. Jeden z korepetytorów zaryzykował twierdzenie (z dość dużym wahaniem, biorąc pod uwagę sławę pana Conwaya), że „z Eleną jest coś nie tak”. Conwayowie potraktowali uwagę korepetytora jako tłumaczenie jego własnej niekompetencji – i dalej szukali sposobów, które miały pomóc ich córce „wyjść z dołka”.
Próbowali naturopatii i medytacji, a kiedy te zawiodły, wyłożyli jeszcze więcej pieniędzy, by spróbować hipnozy i akupunktury. W istocie robili wszystko, by uniknąć wizyty u psychiatry, dopóki nie nastąpił „incydent”.
Elena jechała właśnie nowojorskim metrem na obrzeża miasta, by spotkać się z matką na lunch, gdy zaczepił ją łysiejący mężczyzna w średnim wieku, ubrany w brudną skórzaną kurtkę. Mężczyzna namówił ją, by wysiadła wraz z nim z metra. Nie informując matki, Elena zrezygnowała z umówionego lunchu i poszła wraz z mężczyzną do jego obskurnego mieszkania w piwnicy na Lower East Side. Gdy wreszcie odebrała telefon od przerażonej matki, mężczyzna znajdował się w kuchni i przygotowywał drinki.
Kiedy tylko pani Conway dowiedziała się, gdzie jest jej córka, natychmiast zadzwoniła na policję, a ta zrobiła nalot na mieszkanie mężczyzny, po czym przywiozła Elenę do rodziców. Dziewczyna nie protestowała wobec tej gwałtownej interwencji matki; właściwie nie zdawała się w ogóle zaniepokojona całym incydentem.
Gdy Conwayowie relacjonowali mi te wydarzenia w moim gabinecie na Manhattanie, nie miałem wątpliwości, że kochają swoją córkę i autentycznie martwią się o jej dobro. Sam mam dwóch synów, mogłem więc łatwo wyobrazić sobie, jak stresowali się tym, co potencjalnie mogło spotkać Elenę. Mimo całej tej troski jasno wypowiadali również wątpliwości co do tego, czy moje usługi będą potrzebne. Pierwszą rzeczą, jaką powiedział pan Conway, usiadłszy w moim gabinecie, było: „Muszę panu powiedzieć, że moim zdaniem ona nie potrzebuje psychiatry”.
Jeffrey A. Lieberman, Ogi Ogas, Czarna owca medycyny. Nieopowiedziana historia psychiatrii, Wydawnictwo Poznańskie 2020, s. 7-8