Aktualności
POCZTÓWKA Z INNEGO ŚWIATA
14.04.2022

POCZTÓWKA Z INNEGO ŚWIATA

„Zatrzymana w słowach pocztówka z innego świata” – tak o najnowszej premierze w serii podróżniczej Wydawnictwa Poznańskiego pisze Natalia Kołaczek. Poznajcie książkę Katarzyny Łozy: „Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy”

Powiedzieć, że Ukraina to kraj pełen kontrastów, to nic nie powiedzieć. Tę mozaikowatość doskonale widać też w wielowątkowej książce Katarzyny Łozy „Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy”. Autorka, warszawianka mieszkająca we Lwowie od wielu lat, jest aktywną przewodniczką po Lwowie i organizatorką wycieczek. Także w książce oprowadza po tym kraju z przewodnicką elokwencją i erudycją, czerpie z rozmaitych źródeł i odwołuje się do osobistych, rodzinnych doświadczeń. Została tu przyjęta jak swoja, więc o swoich opowiada z ogromną czułością, ale i niegasnącą ciekawością świata i ludzi. Podczas lektury nieraz miałam wrażenie, że nie tylko pokazuje Ukrainę, ale także to, jak mało o niej wiemy. A teraz wyjątkowo potrzebujemy opowieści o naszych sąsiadach zza wschodniej granicy.

Katarzyna Łoza kończyła prace nad książką pod koniec ubiegłego roku. „Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy” trafiła do druku tuż przed rosyjską inwazją. Nie zmieniono w niej ani przecinka, co sprawia, że w pewnym sensie stała się zatrzymaną w słowach pocztówką z innego świata. Opisane w książce miasta: Kijów określony przez autorkę „pudełkiem niespodzianek”, Chersoń będący „arbuzową republiką”, Charków nazwany „sowieckim Chicago” czy „dla wszystkich taka sama” Odessa, budzą w tej chwili zgoła odmienne skojarzenia.

Czytając u Łozy o Ukrainie, nieraz wracałam myślami do innych krajów opisywanych w serii podróżniczej Wydawnictwa Poznańskiego: fragmenty o tym, jak ważna dla Ukraińców jest religia, porównywałam z nową duchowością w zsekularyzowanej Szwecji, odkrywaną nie w świątyniach, ale w przyrodzie. Istniejące równolegle obok religijności wiara w magię, uroki i wróżby z Ukrainy przypomniały mi o wróżce Wandze z Bułgarii. Życie towarzyskie i nieunikniona integracja w ukraińskich pociągach tak bardzo różnią się od panującej w Norwegii niepisanej zasady, by raczej nie przysiadać się do kogoś w autobusie, nawet gdy podwójne miejsce zajęte jest przez jedną osobę. Przy opowieściach o wyszywankach, czyli tytułowych haftowanych soroczkach, cofałam się pamięcią do tego, jak dowiadywałam się, czym w Rumunii jest ia. Serię lubię właśnie za to, że z każdej kolejnej książki możemy coś zabrać ze sobą w podróż do kolejnej, że otwierają oczy na inność, a jednocześnie eksponują wspólnotę niektórych doświadczeń. Książkę Katarzyny Łozy można dziś traktować jak coś więcej niż książkę podróżniczą. Ukazuje fragmenty mozaiki, na którą składają się ukraińska bogata historia i kultura, definiowanie własnej tożsamości i wreszcie normalne życie, czyli wszystko to, co jest teraz na szali.

Są w książce takie zdania, które z każdym dniem toczącej się wojny brzmią jakby donośniej. O tym, że trzydzieści lat po ogłoszeniu niepodległości wciąż nie wszyscy są przekonani, że „Ukraina to nie Rosja” i że Ukraińcy przyzwyczaili się do pojawiającego się cyklicznie zagrożenia rosyjskiej inwazji tak jak mieszkańcy Florydy do trąb powietrznych. O czasie, gdy „życie kosztowało osiem hrywien, tyle co wartość kuli”.

Ale jest w niej też to, co tak cenię na co dzień: chrzty i śluby, Boże Narodzenie i Wielkanoc, tradycje i przesądy, rodzinne relacje, „nieprzecięta pępowina ze wsią”, mieszkania po jewroremoncie i wprowadzanie się do cudzego życia – do wynajmowanych mieszkań, w których zostały nawet bardzo osobiste rzeczy poprzednich lokatorów (mam wrażenie, że Katarzyna Łoza z opowieści na ten tylko temat śmiało mogłaby stworzyć osobną książkę, a ja z chęcią bym ją przeczytała!). Autorka pisze też o języku ukraińskim: zarówno z perspektywy ukraińskiej, tożsamościowej, jak i tej polskiej, gdy wspomina o jego melodyjności czy wszędobylskich zdrobnieniach. Włącza też opowieść o „ogólnoukraińskim języku miłości”, czyli kulinariach, tłumacząc, że jedzenie jest jednym z niewielu tematów, których Ukraińcy się nie boją. Czasem zaskakuje tu proza życia, gdy obiad pojawia się na śniadanie, bo dzień można zacząć od schabowego z kaszą gryczaną, a kanapek nie uznaje się za posiłek; czasem urzekają poetyckie metafory, gdy barszcz, na który nie ma jednego przepisu i każdy może być improwizacją, porównuje się do jazzu. W książce znajdziemy sporo osobistych, sentymentalnych wspomnień lub parę popularnych dowcipów, ale nie brakuje trudniejszych tematów: wspomina się o nieodrobionych lekcjach historii, o „włoskich dzieciach”, dotkniętych sieroctwem społecznym, o korupcji, o surogatkach i problemach związanych z zastępczym macierzyństwem. Wszystko to składa się na szczerą opowieść, którą czyta się tak, jakby towarzyszyło się autorce przy filiżance kawy w jednym z lwowskich lokali lub w podróży po różnych zakątkach Ukrainy.

Natalia Kołaczek

Bestsellery